
Jeszcze przebijają się złote promienie w trzecim miesiącu wstecz. Jeszcze rozświetlają bursztynem zalążek życia. Jeszcze nie całkiem się rozpłynąłem po podłożu wodnistym i śliskim.
Jeszcze serce nie całkiem przestało być dzieckiem.
Ale siedzę samotnie, wciąż pod tym samym adresem, wciąż widząc tę samą osobę, która się uśmiecha. Odjeżdżając, pozostawiłaś na mnie światło tylnych lamp. I przyciągnęłaś deszcz, który studzi wszystko wokół: ławka niby ta sama, a jednak zimna, ulice znajome, a jednak mroczne, powietrze wciąż życiodajne, a jednak niezdrowe.
Dwa, niegdyś wirujące nasiona, są teraz tylko śmieciami, które gospodarz zaraz sprzątnie, by chodnikiem mogły biegać dzieci.
One jednak są najważniejsze.