
I.
Wilk wyszedł z lasu, bo wezwał go głód,
by zapolować i jeść.
Dostrzegł ofiarę, więc zbliżył się i…
poczuł dzikości swej zew.
Lecz los dał mu sarnę i… kły.
Dalej wiesz, spełnił się wilczy byt.
Odchodząc z miejsca posiłku, był syt.
Marzył ułożyć się spać.
Ale natrafił na sarenki trzy,
matki szukały, by żyć.
Wilk stał, bo zrozumiał to, że
teraz on jest ich ojcem po kres.
Chorus.
Jak żyć, jak to znieść,
by powstrzymać zew?
Jak dbać, karmić jak
ojcem jadła być?
Bezpieczeństwo dać,
by wychować je.
Nawet kiedy głód
po wnętrznościach rwie.
Refren.
Począł uciekać, a niosła go krew,
wbiegł na najwyższy tam szczyt,
nocą, gdy księżyc oświetlał mu łeb,
na całe gardło jął wyć.
II
Od tego czasu, gdy ruszał, by jeść,
zatracał siebie, był zły.
Potem powracał o sarenki dbać,
czuł, że zabija wśród swych.
Więc ból wzrastał w wilku co dnia.
Dziki zew przeistoczył się w strach.
Znane mu wilki widziały ten stan,
współczuły ze wszystkich sił.
Idąc polować, walczyły co tchu –
ale ze sobą, by żyć.
Więc ból wzrastał w wilkach co dnia,
dziki zew przeistaczał się w strach.
Refren.
I kiedy księżyc oświetla ich świat,
wyją do niego co sił.
Czy ten wariatem, co krzyczy do gwiazd,
czy drugi, co nie czuje nic?