
Pierwszy raz usłyszałem o nim w miejscowym pubie. Od razu mnie zafascynował. Niemal od pierwszego zdania wypowiedzianego przez starego Antoniego widziałem go oczyma wyobraźni. Pamiętam, że siedziałem przy piwie, zapadłem się w głąb własnego umysłu i wyobrażałem sobie, jak może wyglądać. Jest niski, wysoki, chudy, gruby, podobny do przeciętnego człowieka, czy może raczej przypomina yeti albo neandertalczyka? Wróciłem do domu mocno podpity, otworzyłem swój kajet i zacząłem przelewać na kartkę efekty wyobraźni. Pociągnąłem ołówkiem kilka zdecydowanych linii i wyłonił się on, cały w cętki, wzrostu koszykarza, z włosami, które nie widziały fryzjera od lat, i w ubraniu jak u bezdomnego. Tak wyobrażałem sobie tę istotę. Odłożyłem rysunek na stolik obok łóżka. Zasypiając, myślami byłem w tym lesie.
Siedzę na pniu powalonej sosny, spoglądam na runo leśne pod stopami, a gdzieś w górze odzywa się wilga. W zasadzie nie wiem, dlaczego tak siedzę, ale zdaję sobie sprawę, że ruszyć się nie mogę. A może wcale to do mnie nie dociera, tylko czuję? Dwie myśli zaprzątają mi głowę: gdyby tak spotkać Człowieka Lasu; oraz która jest godzina, co wywołuje we mnie odruch spoglądania na zegarek. Gdy już się pogodziłem, że istoty tej nie ujrzę, coś porusza krzakami. Odruchowo padam pod pobliski jałowiec, a gruby korzeń żądli mnie w klejnoty. Ogromna ciekawość walczy z jeszcze większym bólem, co zmusza mnie do wykrzyknięcia:
– Stój! Kim jesteś?
Zza krzaków wyłania się sąsiadka z koszykiem w połowie wypełnionym grzybami.
– To ja, Mariola. Co tak krzyczysz? Nawet grzyby spłoszysz! – Śmieje się.
Mija chwila, zanim dochodzę do siebie na tyle, aby wstać. Podchodzę do niej wreszcie, zerkam na niezwykle ponętne kształty, ale tym razem nie pociąga mnie. Spoglądam na bolące krocze, sprawdzając, czy nie mam rozdartych spodni, ale widzę jedynie brązowy ślad po korzeniu dokładnie na wysokości penisa.
– A co sąsiad taki brudny? – Spogląda mi w to miejsce?
– Ja?… Ja jakoś… Ja jakoś tak… – Nagle echo powtarza moje słowa, a drzewa szumią gwałtownie.
Zrywa się wiatr, który podnosi z ziemi setki liści, przesłaniając obraz przed oczyma. Przez chwilę mam wrażenie, że jestem w oku trąby powietrznej: wszystko wiruje i faluje niezrozumiale. Siła wiatru jeszcze się wzmaga i podrywa mnie nad powierzchnię ziemi. Lewituję gdzieś wysoko wśród wirujących liści i igliwia, gdy wiatr cichnie, a ja spadam z ogromnej wysokości wprost w krzaki jeżyn.
Zerwałem się do pozycji siedzącej, zrzucając całkowicie kołdrę na podłogę. Odruchowo spojrzałem na zegarek na lewej ręce. Obok od podmuchu drgnęła kartka, na której dzień wcześniej narysowałem Człowieka Lasu. Sięgnąłem jeszcze raz po ołówek, zastanawiając się jednocześnie nad minionym snem. Czy Mariola ma z tym coś wspólnego? Może widziała Człowieka Lasu? A może tylko o nim słyszała? Z drugiej strony to właśnie ona mieszka najbliżej lasu, więc to prawdopodobne. Tak czy inaczej, wiedziałem, że muszę ją o to zapytać. Nagle spostrzegłem, że dorysowałem nad trzymanym rysunkiem klepsydrę. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy, działo się to podświadomie, zupełnie jak z pismem automatycznym, którego sam doświadczyłem kilkanaście lat temu, gdy rozpaczając po sprzedaży klaczy, napisałem jedyny w życiu wiersz. Wiersz do dziś dla mnie niezrozumiały.
Gdy około południa zapukałem do Marioli, byłem już całkowicie pochłonięty tematem Człowieka Lasu. Otworzyła z uśmiechem i kobiecym ruchem głowy odrzuciła seksownie włosy. Spojrzałem przelotnie na zegarek. Pokiwała bez słów głową, abym wszedł, i poczęstowała herbatą. Patrzyłem na jej ponętne kształty, tym razem w głowie mi buzowało, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Krzątała się po całej kuchni, w której mnie przyjęła, i opowiadała o świętej pamięci mężu, który ponoć zaginął w pobliskim lesie. Nikt nigdy nie wypowiedział tego słowa na głos, ale wszyscy byli w pełni przekonani, co się z nim stało. Potem usiadła na drugim krześle i również piła herbatę.
– Tak to było – skwitowała swoją opowieść.
– Tak, tak. – Pokiwałem głową.
– Ale cóż. – Westchnęła.
– No, trzeba żyć. – Przejąłem się i przetarłem twarz dłońmi.
– Takie życie. – Siorbnęła herbatę. – Takie życie.
– Nic się na to nie poradzi. – W pełni ją rozumiałem.
– Bo człowiek chciałby tu tak czy owak, a wychodzi inaczej.
– Oj, wychodzi, wychodzi.
– Aż strach patrzeć.
– Oj, strach, strach – przyznałem.
Dalej siedzieliśmy bez słowa, a ja czułem w gaciach rewolucję. Od zawsze mnie podniecała. Na tyle byłem tym razem pobudzony, że nie zwracałem uwagi na rzeczywistość – lewitowałem w przestworzach nieuświadomionych fantazji erotycznych. Nawet nie poczułem, jak zrobiło mi się mokro w majtkach. Dyskretnie spojrzałem na zegarek.
– To co? – spytała. – Herbatka dobra?
– Oj dobra, oj dobra. – Oddychałem głęboko.
– No, no, no.
– Czuję się wniebowzięty.
– Ojej. – Ruszyła biodrami, wypinając jedną ich stronę bardziej niż zwykle. – Herbatka, herbatka.
– Tak, tak, tak.
– To co? – Spojrzała mi głęboko w oczy i seksownie przeczesała włosy.
– To już chyba pójdę. – Wstałem, dopiłem resztę herbaty, niemal dławiąc się fusami.
– No tak, trzeba do domu, trzeba do domu.
– Do zobaczenia. – Zostawiłem za sobą niezamknięte drzwi.
Wieczorem znów sięgnąłem po rysunek Człowieka Lasu. Włączyłem jednocześnie telewizor, w którym leciał program o Potworze z Loch Ness. Nikt go nie sfotografował w pełnej krasie, nie znaleziono śladów na jego istnienie, a jednak tak wiele słyszano relacji. Czyżby to stworzenie przetrwało z prehistorii do dziś? Może to dinozaur, który ocalał? A może zmutowany gatunek ryb głębinowych? Zawsze było coś, co mnie do takich historii przyciągało. Już w szkole średniej zaczytywałem się na ten temat, oglądałem nieliczne zdjęcia tego jeziora z dziwnymi obiektami na powierzchni wody. Raz wyglądało to jak gigantyczny wąż, a innym razem przypominało garby wielbłąda. Ponownie nawet nie zauważyłem, że dorysowałem z boku Człowieka Lasu jakąś wieżę ratusza, z iglicą, bogatymi zdobieniami i zegarem, który wskazywał niemal północ. Albo południe.
Tego dnia od rana szykowałem się do tego. W zasadzie powinienem pójść od razu po śniadaniu, ale zwlekałem z niezrozumiałych przyczyn. Zarzuciłem na siebie kurtkę, zapakowałem do plecaka butelkę napoju i kilka kanapek. Wyruszyłem jeszcze grubo przed południem. Dzień był ładny, choć nietypowy, bo niebo pokrywały gęste obłoki, ale żadnej chmury deszczowej. Dodatkowo regularnie co kilka minut przedzierały się pojedyncze promienie, zupełnie jakby walczyły z potęgą chmur.
Do lasu dotarłem przed południem. Spojrzałem na zegarek. Usiadłem na powalonym pniu sosny, pod stopami miałem leśne runo, a w górze świergoliła wilga. Poczułem jakiś bezwład w całym ciele, tak, że nawet gdybym chciał, to nie byłem w stanie drgnąć z miejsca. Świat odpłynął, a ja pozostałem sam na sam z czasem. Wpadłem w głąb własnego umysłu, przypominając sobie każde słowo dotyczące tego, po co tu przyszedłem. Widziałem tylko obracające się wskazówki na zegarku, który nosiłem. Odgłosy lasu zlały się w jeden przeciągły szum, cienie rzucane przez chmury zatańczyły, a ja tkwiłem jakby poza ciałem, obserwując to wszystko z boku.
Nawet nie zauważyłem, jak zrobiło się zupełnie ciemno. Nadal czułem, że nie mogę ruszyć ciałem. Zupełnie, jakbym zapuścił korzenie w pień, na którym siedziałem. Ale nie martwiłem się – było w tym coś uspokajającego, magicznego. Chmury się rozproszyły, dając miejsce księżycowi w pełni, którego światło pozwalało na dość dobre, ale nie idealne widzenie otoczenia. Nagle coś drgnęło za pobliskimi krzakami. Oprzytomniałem, dopiero gdy wyrósł przede mną stwór wyglądający jak połączenie człowieka i niewielkiego dębu, z liśćmi na głowie i na ubraniu oraz w butach pokrytych mchem. Ledwie mogłem to wszystko dostrzec w półmroku księżycowej nocy. Jednocześnie jego twarz nie przypominała niczego, co widziałem dotychczas.
Kiedy powaga sytuacji do mnie dotarła, przeraziłem się. Człowiek Lasu szedł w moją stronę powolnym krokiem, najwyraźniej w bardzo konkretnym celu. Czyli te wszystkie opowieści to prawda. Zresztą nie tylko to. Rozbity latający talerz w Rosswell, Potwór Z Loch Ness, Yeti, wciąż żyjący Elvis i ten, stojący przede mną, Człowiek Lasu. Pewnie za chwilę zginę i pozostanie po mnie wspomnienie, tak samo jak po mężu Marioli. Przygotowywałem się na śmierć. Nawet zacząłem „Ojcze nasz”, choć za bardzo wierzący nie byłem. Stwór stanął metr przede mną. Już oczami wyobraźni widziałem, jak przeobraża się w wilkołaka i mnie rozszarpuje, za chwilę że połyka mnie w całości.
Czym jest życie, że tak długo krzątałem się po tym świecie, nie znalazłszy sensu, a teraz, gdy jedna z tajemnic została rozwikłana, miałem zginąć?
Człowiek Lasu spojrzał mi w oczy i rzekł:
– Czlowieku, która godzina?
Nerwowo spojrzałem na zegarek.
– Za minutę północ – odpowiedziałem.
Powoli odwrócił się i potrząsnął całym ciałem. Oraz zniknął bezszelestnie w ciemnościach lipcowej nocy.