
Po wielu dniach życia w pętli czasowej, która nie zamierzała się skończyć, dopóki wszystko nie będzie dobre, wreszcie się wyrwałem.
Obudziłem się wypoczęty, choć z obawami. Lecz zamiast niedoskonałości istniała tylko nieskazitelność dobroci. I tak, sąsiad był dobry, sąsiadka także, nawet mieli tabliczkę na bramie z napisem: uwaga, dobry pies. Poszedłem do pracy, i wiecie co? Też była dobra. Szef również. I lunch w przerwie. Zgorzkniała kadrowa dobrocią pałała. Po pracy poszedłem na przystanek i od razu przyjechał dobry autobus. A za kółkiem dobry kierowca ustępował wszystkim innym.
Po całym tym dniu dobroci wróciłem do domu. I byłem kurewsko zmęczony.