Dwa szeregi żołnierzy, prężąc się, wykonały polecenie. Wśród nich był niewysoki blondyn z wyraźnie skwaszoną miną; miał na imię Janusz. Mimo iż słuchał rozkazów, to dało się wyczuć, że robi to dużo wolniej i mniej sprawnie niż inni.
– W prawo zwrot… – kontynuował sierżant Boruc – naprzód marsz!
Ruszyli. Zawsze po wieczornej zbiórce szli w okolice głównego budynku, aby tam jeszcze raz zasalutować przy wiszącym sztandarze. Dziś szeregowy Janusz Koryncki maszerował, powłócząc nogami. Przypuszczalnie miały na to wpływ całodzienne manewry na pobliskim poligonie. Nie miał dobrej kondycji ani ogólnej sprawności fizycznej.
– Szeregowy Koryncki, równaj! – rzucił bardzo ostro przełożony.
– Tak jest, panie sierżancie – wybełkotał Janusz i przeskoczył z nogi na nogę, zrównując marsz z pozostałymi.
– Szeregowy, co z wami jest?! Czemu, do jasnej cholery, wstąpiliście do armii?!
– Aby służyć ojczyźnie, panie sierżancie.
– Oj, szeregowy, odpowiadać to umiecie, ale żołnierz z was żaden!
– Panie sierżancie, już będzie w porządku! – Koryncki zdobył się na okrzyk.
– Jak nie, to zabawicie się w satelitę!
„Satelita” polegała na tym, że pluton maszerował swoim tempem, a żołnierz biegał wokół nich z podniesionymi rękoma. Dla sprawnego żołnierza jest to niezwykle męczące, a co dopiero dla takiego chucherka jak Janusz.
– Nie ma takiej konieczności, panie sierżancie! – wykrzyknął Koryncki, falując głosem.
– Po skończonym apelu do mnie!
– Tak jest, panie sierżancie.
Na koniec sierżant odszedł, zostawiając żołnierzy przed głównym budynkiem. Miał zwyczaj tutaj kończyć dzień, bo, jak twierdził, w tym miejscu czuć powagę armii. Poszedł do siebie szybkim, sprężystym krokiem, nie oglądając się za szeregowym Korynckim. Już nie pierwszy raz miało dojść do takiej rozmowy. Zawsze były uwagi sierżanta i zapewnienia o poprawie szeregowego. W końcu doszli do pokoju przełożonego. Boruc usiadł na swoim obrotowym krześle, założył nogę na nogę, całkowicie złagodniał i głosem już spokojnym zapytał:
– A teraz mi, synu, powiedz, czemu jesteś w armii.
– Bo chcę służyć ojczyźnie, panie… – szeregowy zaczął, ale przerwał to sierżant:
– Dość! Tak odpowiadać to możesz, jak jesteśmy wśród innych, a teraz mów prawdę.
– Ale to prawda…
– Albo zaczniesz mówić po ludzku, albo koniec ze specjalnym, lżejszym traktowaniem! – Boruc podniósł głos.
– Bo… – młody się wahał.
– Ja już słyszałem niejedną historię i nic mnie nie zdziwi. Jeden przyszedł, bo rzuciła go narzeczona, drugi, bo stracił oboje rodziców, a trzeci, bo nie wierzył, że w cywilu może coś osiągnąć. Ja chcę, chłopcze, dla ciebie dobrze, tylko muszę poznać prawdę.
– A czy ja mogę zadać pytanie? – spytał Janusz, ledwo otwierając usta.
– Dawaj.
– A po co panu sierżantowi to wiedzieć?
– Powiedzmy, że to moje hobby.
– Nigdy tego nie powiem! Wolę umrz…! – wykrzyknął szeregowy i nagle zamilkł.
– Jak se chcesz, ale moim zdaniem daleko tak nie pociągniesz.
– Czy to już wszystko, panie sierżancie?
– Oj, Koryncki, Koryncki, sam się prosisz o kłopoty.
– Czy już mogę iść?
– Nie!… – podniósł głos Boruc. – Co ja mam z tobą zrobić? Przecież wyraźnie odstajesz od wszystkich! A nie pomyślałeś, że ja też mogę mieć przez ciebie kłopoty?
– Przykro mi, panie sierżancie, ale staram się.
– Koryncki… Zróbmy tak. Jak powiesz mi, dlaczego tu jesteś, to ja postaram się załatwić dla ciebie przeniesienie do Radiówki.
– Ale ja wcale nie chcę, chcę być z obecnymi.
– Dobra, idź już do siebie, bo nie mam na ciebie siły. Jutro się zastanowię, co z tobą zrobić.
– Tak jest, panie sierżancie. – Koryncki odmaszerował.
A sierżant otworzył szufladę biurka i wyciągnął zdjęcie, które trzymał tam prawie od zawsze. Była na nim młoda kobieta, szatynka o niezwykle spokojnej twarzy, z jakimś emanującym smutkiem. Miała spuszczone oczy, a w dłoni trzymała pierścionek.
Boruc wrócił do domu. Otworzył drzwi, zrzucił buty i podszedł do stojącej w kuchni żony. Nie mieli dzieci. Pocałował ją w policzek, po czym bez słowa przebrał się i zasiadł w salonie przed telewizorem. Zatopił się w rozmyślaniach.
Ponad dwadzieścia lat wcześniej, gdy był plutonowym, w jednostce służył podobny żołnierz do Korynckiego. Miał na imię Staszek. Boruc starał się go doprowadzić do porządku, często wymierzając srogie kary czy ćwiczenia fizyczne. Wierzył, że z, jak to mawiał, wymoczka, da się zrobić żołnierza. Jednak się pomylił. Chłopak, nie mogąc znieść agresji współtowarzyszy nazywanej falą, popełnił samobójstwo.
Boruc poznał dziewczynę Staszka, Olę i spotkał się z nią poza koszarami na długim spacerze. W pewnym momencie ukradkiem uronił kilka łez.
– Jego śmierć to moja wina! To ja podsycałem te chore wymagania! Gdyby nie ja, to inni daliby mu spokój! – wyznał.
Dziewczyna milczała i tylko od czasu do czasu spoglądała na niego kątem oka.
– Nie wiem, jak mam cię prosić o wybaczenie – ciągnął.
– Tego już nie cofniemy. Staszek sam chciał do wojska, wiedział, w co się pakuje – odrzekła.
– Ale mam kogoś na sumieniu!
– Pan się nie nadaje na żołnierza – odparła po chwili.
– Ale to wszystko, co w życiu mam.
– A rodzina, przyjaciele?
– Mam w zasadzie tylko żonę, bo przyjaciele mają swoje życia i widujemy się jedynie czasami – zawiesił głos, nabrał głęboko powietrza i dodał – co ja mogę zrobić, aby to naprawić?
– Być łagodniejszym. To najważniejsza ludzka cecha. Wszędzie jest na to miejsce – mówiła spokojnie.
– Ale to wojsko! – rzucił rozpaczliwie.
– Kompromis, tego trzeba.
Szli dalej w pobliskim lesie, on już nie wiedział, co ma mówić, a ona wcale nie wykazywała ani złości, ani tym bardziej nienawiści za to, co się stało. Pomyślał, że to jest ta jedyna kobieta. Nie żona, ale właśnie Ola. Zakochał się w niej. Po tym, co się stało. Wpływ na to miała niewątpliwie jej niezwykła, spokojna i delikatna uroda. Mawiają, że są kobiety, na widok których furczy w rozporku, a są takie, z którymi się chce spędzić resztę życia. I do tych drugich zaliczała się Ola.
Następnego dnia Boruc znów wziął do siebie szeregowego Korynckiego.
– Przenoszę cię do Radiówki – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Ale panie sierżancie…
– Cicho bądź, bo inaczej porozmawiamy.
– Nie zgadzam się! – wykrzyknął Janusz. – To teraz niech pan posłucha. Jestem tu po to, aby stać się prawdziwym mężczyzną, bo dziewczyna odeszła ode mnie z takim!
– I co, chcesz mu dorównać? A może wpierdolić? Synu, po co ci to? Nie była ciebie warta.
– Już żaden nie będzie nade mną panował! Kobiety lubią silnych facetów!
– Tak myślisz? – uśmiechnął się sierżant.
– Tak!
– To ja ci powiem, że nie wszystkie. Są takie, które by wiele oddały, aby być z kimś delikatnym. Owszem, zdecydowanym i stanowczym być powinieneś, ale nie staraj się dorównać innym, bo źle na tym wyjdziesz. Jak będziesz chciał być jak inni, to zatracisz samego siebie.
– Dlaczego pan sierżant mi to mówi! – wrzasnął Koryncki.
– Łagodność, to najważniejsza ludzka cecha – niemal powtórzył słowa, które przed dwudziestoma latami usłyszał od Oli.
– Ale ja chcę być silnym i męskim! – Janusz starał się podnosić głos, ale wyraźnie ogarniały go emocje.
– Nie musisz. Wilk powinien pozostać wilkiem, a łania łanią. Inaczej będą same kłopoty. – Spojrzał na szeregowego, przyłożył palec do ust, dając mu do zrozumienia, aby milczał i dodał – masz trzy dni na decyzję, czy chcesz do Radiówki, bo na siłę cię tam nie przeniosę. A teraz wracaj do siebie i pamiętaj: łagodność, tego nam trzeba.
Boruc po skończonej dość wcześnie służbie wsiadł w samochód i pojechał prawie sto kilometrów dalej, gdzie niegdyś mieszkała Ola. Cała ta sytuacja z Korynckim przypomniała mu ją za bardzo. Co prawda sam nie wierzył, że ona nadal tam mieszka, ale chciał poczuć w sobie tę wieczną miłość. Zastanowił się, czy mimo wszystko kocha żonę. O dziwo odpowiedział sobie na to pytanie pozytywnie. A kogo by wybrał – żonę czy Olę? Oczywiście, że Olę. Ale ta druga była tylko w jego marzeniach, nie widział jej od dwudziestu lat. Jak teraz wygląda? Czy nadal ma to samo spokojne spojrzenie, ten smutek wypisany na twarzy? I to coś, że chciałby z nią spędzić resztę życia? Druga sprawa, czy Ola poznałaby teraz jego? Przecież widzieli się tylko dwa razy: pierwszy raz na tym pamiętnym spacerze po lesie, a drugi u niej w domu, gdy pozwoliła zrobić sobie zdjęcie z pierścionkiem, który dostała od tragicznie zmarłego Staszka. Boruc chciał, aby to zdjęcie było właśnie z tym pierścionkiem, bo miał mu przypominać, żeby znów nie popełnił podobnego błędu. W końcu zaparkował samochód przed jej domem, sam się z siebie podśmiewając:
– Ależ ja jestem głupi… Dziewczyna ma od dawna swoje życie, a ja szukam duchów przeszłości – mówił do siebie półgłosem.
Ale w pewnym momencie zobaczył, że z domu wychodzi kobieta około czterdziestki, z zawiązanymi chustką włosami. Poznał ją! Od razu! To była Ola! Przez chwilę wahał się, co robić, ale coś go tknęło i wyskoczył z samochodu.
– Cześć – zaczął bardzo niepewnie.
– A my się znamy? – spytała.
– Spotkaliśmy się dwukrotnie dwadzieścia lat temu. Przykro mi, że to przypominam, ale jestem tym zwyrodnialcem, który doprowadził do śmierci twojego chłopaka.
Spojrzała na niego, uważnie się przyjrzała, po czym delikatnie uśmiechnęła i stwierdziła:
– Skoro tu znowu jesteś, to nie taki z ciebie zwyrodnialec.
– Przepraszam, ale musiałem cię jeszcze raz zobaczyć. – Spuścił głowę, nie za bardzo wiedząc, jak się zachować.
– W zasadzie szłam do sklepu, ale to może poczekać. Wejdźmy – zaproponowała.
Usłuchał i za chwilę zaprosiła go do kuchni, tłumacząc, że gdzie indziej ma bałagan.
– Nie możesz zapomnieć? – spytała.
– Ani jego, ani ciebie – odrzekł automatycznie, bez zastanowienia, ale od razu ugryzł się w język.
Uśmiechnęła się, spuściła po swojemu oczy, podała mu kubek z kawą i dodała:
– Nie wiem, czy się cieszyć, że o mnie pamiętasz, ale prawda jest taka, że od śmierci Staszka z nikim się nie związałam. Nadal go w jakiś sposób kocham. I mam z nim dziecko.
Boruc zaniemówił, nie wiedział, co powiedzieć. Jeszcze tego brakowało, żeby przez jego własne działania ktoś nie miał ojca. Po raz kolejny ogarnęły go wyrzuty sumienia. Ale na dobrą sprawę nigdy się ich nie pozbył – jedynie wyciszone szemrały gdzieś w jego podświadomości.
– Ale syn był tak głupi i poszedł w ślady ojca – ciągnęła.
– To znaczy? – wymamrotał.
– Służy w wojsku.
To Borucowi całkowicie odebrało mowę. Pił tylko kawę i chciał jak najszybciej wyjść. Po cholerę tu w ogóle przyjeżdżał?
– Ty nadal w tej samej jednostce? – spytała po dłuższej chwili.
– Tak.
– To on jest u ciebie. Ale możesz go nie kojarzyć po nazwisku, bo ma je po mnie. Nie chciałam dawać mu po ojcu, sama do końca nie wiem dlaczego. Chyba bałam się, aby właśnie nie poszedł w jego ślady.
Boruc poczuł gigantyczne ściskanie w żołądku. Ola dodała:
– Pokaże ci jego zdjęcie, poczekaj. – Wyszła i wróciła z nim.